Menu

Przeskocz do treści
Bezzałogowce
  • Aktualności
    • Wszystkie
    • PKW Afganistan
    • Ciekawostki
    • BSP w mediach
    • BSP na świecie
    • Wymogi dla BSP
    • Dla pilota
    • Programy dla analityków
    • Przetargi
  • Wydarzenia
    • KONFERENCJE, SPOTKANIA, TARGI
    • Konkursy i Zawody
  • Prawo
  • Galeria
  • Kontakt

Bezzałogowce

Znamy Cię tylko z widzenia

Reklama

Tagi

2012 aerostar Afganistan atak bal bezpilotowe bezpilotowy bezzałogowce bezzałogowe bezzałogowiec bezzałogowy bsl bsp dron drony dywizjon FlyEye Gdańsk iran kamera lotnictwa model mon mspo Orbiter Pakistan pilot polska powietrzne predator przetarg rq-170 samolot samoloty scaneagle sentinel statki straż uav warszawa wypadek wystawa zakup zdarzenie śmigłowiec

Pilot – niepilot – autopilot

Posted on by greg

 No i stało się to, co stać się w końcu stać musiało. Na Niezależnym Forum o Wojsku (nfow.pl) wybuchła zażarta dyskusja nt: czy człowiek sterujący bezzałogowcem – jest pilotem i czy należy nazywać go właśnie w ten sposób?

linki do dyskusji TUTAJ i TUTAJ

Dyskusja wywołana przy okazji dostarczenia w rejon działania systemów Aerostar, zakupionych przez Wojsko Polskie.

Mnożą się argumenty za i przeciw, rozsądne i kuriozalne, padają złośliwości i pytania podstępne, rośnie ilość ludzi zaangażowanych w dyskusję.

Z grubsza argumenty obu stron wyglądają następująco:

Przeciwko:

  1. Ludzie ci nie unoszą się w powietrzu
  2. Sterują tylko trochę większymi modelami
  3. Do sterowania nie potrzeba takich samych umiejętności jak do pilotażu załogowego SP
  4. Nie istnieje specjalność wojskowa „pilot”, w odniesieniu do personelu bezzałogowców
  5. Ludzie ci nie mają licencji pilota

 Za:

  1. Charakter pracy jest podobny pilotowania „tradycyjnego”
  2. Trzeba wykazać się umiejętnościami zbliżonymi do pilotażu, choć nie takimi samymi
  3. Duża część załogowych statków powietrznych posiada autopilota, włączonego przez większą część lotu, przez co, nawet w załogowym lotnictwie, rola pilota ogranicza się do obserwacji urządzeń (tak jak w bezzałogowcach, tylko miejsce siedzenia jest inne).
  4. Ważna jest wykonywana funkcja, a nie posiadanie licencji.
  5. Modele latające też się pilotuje

Piloci i inni….

Początkiem naszych rozważań niech będzie przypomnienie, że „pilot” nie tylko określa człowieka siedzącego w statku powietrznym. Istnieje szereg funkcji wykonywanych przez ludzi, określanych nazwą pilota. Co najciekawsze żaden z nich, w ramach swoich obowiązków pilota, nie oderwie się od ziemi.

Pilotami są ci ludzie.

 

Pilotami są także niektórzy ludzie na poniższych zdjęciach….

 

a także te osoby…

 

…poniższe zdjęcia przedstawiają kierowców i ich ……. pilotów (jakżeby inaczej).

Co najciekawsze nikt nie kwestionuje tego, że są to piloci, mimo, że jak widać z lataniem dużo wspólnego nie mają?

Jeżeli więc pilotami mogą być ludzie wykonujący zadania na ziemi/wodzie, to czy może być nim człowiek sterujący bezzałogowym statkiem powietrznym? Co więc decyduje o tym, że ktoś jest pilotem?

Biorąc pod uwagę funkcje, jakie wykonują piloci, wychodzi na to, że: pilot to ktoś, kto pilotuje, czyli prowadzi coś w kierunku jakiegoś celu/przeznaczenia, używając dostępnych w swoim otoczeniu informacji (niezależnie od tego czy chodzi o struktury naturalne czy stworzone przez człowieka np. mapy) i jest odpowiedzialny za to pilotowane „coś”.

Czy więc „człowiek zza pulpitu BSP” jest pilotem? W myśl tej definicji – tak. Dotyczy to zarówno tych tzw. pilotów wewnętrznych jak i zewnętrznych.

Krótkie wyjaśnienie obu pojęć: pilot tzw. wewnętrzny (internal pilot) – pilotuje BSP od zakończenia fazy startu, przez cały okres lotu, aż do rozpoczęcia fazy lądowania. pilot tzw. zewnętrzny (external pilot) – wykonuje start i lądowanie BSP, używając najczęściej konsoli z drążkami sterowymi.

Skąd, więc odpór, z jakim spotkało się twierdzenie, że BSP pilotuje pilot i próby stworzenia (lub kopiowania łamańców z innych krajów) nowinek w postaci pojawiającej się propozycji nazwy „operator”? Odpowiedź jest banalnie prosta: tradycja i pieniądze.

Tradycja. Lotnictwo bezzałogowe ma krótszą historię niż załogowe, licząc użycie operacyjne, a nie czasookres wszelakich badań i lotów w ośrodkach eksperymentalnych, (chociaż…. latawce …… Chiny…..i 500 lat p.n.e. – trzebaby się nad tym pochylić). Przyjęło się wiec uważać, że w lotnictwie pilot to ten, który siedzi w kabinie i unosi się w niej w powietrzu. Unosił się w powietrzu Czesław Tański, Franciszek Żwirko, Stanisław Skalski, a więc byli pilotami. Siła tej tradycji poparta jest potęgą polskiego ośrodka szkolenia lotniczego, szkoły z wieloletnią tradycją – Szkoły Orląt w Dęblinie. Współczesny pilot wojskowy jest strażnikiem tej uświęconej krwią tradycji i ma do tego pełne prawo. Co prawda i on jest traktowany nieco pobłażliwie przez, środowisko pilotów, nazwijmy to, śmigłowych (szczególnie weteranów wojennych), jako ten co to „siedzi na rurze” albo „trzepie trzepaczką powietrze”, ale w końcu odrzutowce i śmigłowce to uznana, kolejna faza rozwoju lotnictwa, a poza tym „szkolił się w Dęblinie”. Dlatego też, wdarcie się na niebo sprzętu spoza kręgu wspomnianej tradycji, spowodowało naturalny odruch obronny, w postaci próby stłamszenia ignorantów w zarodku. W bezzałogowcach, człowiek nie siedzi „w powietrzu”, więc co to za śmieszny pilot. „Operator – to jest właściwe słowo” – to stwierdzenie przebija w dyskusji, podparte także stosowaniem w innych krajach. „Żadni tam piloci, może jeszcze gapy chcecie żeby Wam poprzypinać? Gapa to tradycja i tylko dla latających” – takie słowa nie padły, ale taka jest wymowa części wypowiedzi. Wojskowi bezzałogowi nie wyszli z Dęblina, więc nie przeszli całego „per aspera ad astra”, w konsekwencji – pilotami nie są. (To właśnie twierdzenie rozpędziło błędne koło, o którym będzie w dalszej części).

Pojawiają się też lekkie groźby – „…to jedźcie na WMIL (Wojskowy Instytut Medycyny Lotniczej) i zafundujcie sobie badania jak dla pilotów, łącznie z KNC (komorą niskich ciśnień)”. W tym miejscu trzeba zauważyć ludzi z bezzałogowców, którzy krążą już po korytarzach wspomnianej instytucji od kilku dobrych lat. Co prawda KNC nie mają w obiegówce (po co miałaby być?), ale termiczną tam znajdziecie.

Do którego więc żywiołu należą bezzałogowe statki powietrzne? Ci z ziemi mówią – latasz, Ci z powietrza – siedzisz…

Dochodzi do tego „…Jedyne co Was łączy to to, że też jesteście użytkownikami przestrzeni powietrznej (nie do końca świadomymi i znającymi przepisy dotyczące użytkowania przestrzeni powietrznej, sam byłem jednym z tych co je Wam tłumaczył kilka razy, bo przynajmniej dla większości była to czarna magia- mam nadzieje, że teraz się to zmienia) i tyle”. Wymowa zabójcza, ale ……ten wątek powróci nieco niżej.

Pieniądze. Musiały się pojawić więc się pojawiły. Ogólnie „chcą się nazywać pilotami, żeby brać kasę za latanie”, a dokładnie „Jak nie wiadomo o co chodzi, to zwykle chodzi o pieniądze. A właściwie to o lotkę, WOSZK-i, żywienie i inne takie. Rozwój lotnictwa zaowocował pojawieniem się nowych specjalności lotnych. Obok pilotów, nawigatorów i techników pokładowych mamy teraz ładunkowych, operatorów konsol (systemów) uzbrojenia. Z tymi grupami akurat nie ma problemu, bo fizycznie przebywają w powietrzu.”
 Hasło „oni to dla kasy!!” jest próbą walki poprzez przypięcie łatki przebrzydłych materialistów. Użycie takiej retoryki, automatycznie przedstawia drugą stronę w postaci pasjonatów, co to użytkują przestrzeń powietrzną w zasadzie altruistycznie, ponieważ liczy się dla nich zamiłowanie do latania.
 

Czy słyszeliście jednak, aby bezzałogowi domagali się jakiś pieniędzy za wykonywanie lotów? Występowali o to do władz wojskowych lub cywilnych? Nie – bo wiedzą, że nie mają do tego prawa, ponieważ nie unoszą się w powietrzu. Jeśli więc bezzałowogcy nie chcą pieniędzy, to może chodzi o jakieś inne pieniądze? No i tu mamy tą „smoking gun”. Nie pozyskanie świadczeń przez personel bezzałogowców jest motywem, tylko irracjonalny strach przed ich utratą, przez tradycyjnie rozumiany personel latający. Siłą napędową tego strachu jest syndrom, znany chociażby, z czasów rewolucji przemysłowej w XIX w. kiedy to niszczono maszyny w obawie, że pozbawiają one pracy robotników.

Bezzałogowe nie zastąpią pilotów załogowych (a przynajmniej nie za życia tych, którzy w dyskusji biorą udział). Więcej, mogą spowodować podniesienie wartości służby pilota, tak jak… długopis nigdy nie wyparł wiecznego pióra, a wręcz, nobilituje posiadacza.

Warto w tym miejscu wspomnieć o genezie dodatków do pensji „latających”. Nie są one jakąś manną, jak wielu próbuje je postrzegać, ale zapłatą za konkretne warunki pracy. Ktoś kiedyś stwierdził, że skończyły się czasy pionierów lotnictwa, pilot stał się zawodem wykonywanym w określonych warunkach tj. na wysokości, w wibracjach, w otoczeniu fal elektromagnetycznych, huku, obciążeniu psychofizycznym i odpowiedzialności. Za te szczególne warunki pracy, innym zawodom, należały się pieniądze, trzeba więc było zapewnić je ludziom latającym. Przyjęcie jednego dodatku, było prostszym rozwiązaniem niż płacenie za każdy ze wspomnianych czynników szkodliwych, zwłaszcza, jeśli powiązało się go z „nalotem”, kiedy bezsprzecznie wiadomo, że na człowieka czynniki te oddziaływają.

Pilot bezzałogowca nie jest narażony na wibracje i pracę na wysokości, ale oddziaływania na niego promieniowania elektromagnetycznego i odpowiedzialności za statek powietrzny, nikt nie jest w stanie mu odmówić. Dlatego, nie ma obawy. Bezzałogowi nie zabiorą załogowym ani pracy ani pieniędzy. Jednak, potraktowani jak „nieloty” mogą zabrać coś o wiele ważniejszego i cennego. Mogą zabrać życie.

 

Dlaczego jednak „pilot”?

 Nadanie „człowiekowi zza pulpitu” nazwy „pilot” stanowi prostsze i bezpieczniejsze rozwiązanie. Nałożenie na nich parasola, wypracowywanego latami, systemu lotnictwa, z przetartymi zasadami, bez potrzeby tworzenia osobnych rozwiązań, nazw, procedur. Pilot to pilot i każdy wie, za co odpowiada. Poprzez zgodę na objęcie ich nazwą „pilot”, nastąpi wciągnięcie tych ludzi pod prawa (i obowiązki) istniejące w lotnictwie, spod których są, póki co, wyjęci. Będzie to z pożytkiem dla obu stron. Specjalność „pilot”, otwiera dostęp do szkolenia lotniczego, z frazeologii lotniczej, wiedzy o ruchu lotniczym, podziale przestrzeni powietrznej, zasad poruszania się w powietrzu, zasad mierzenia doświadczenia (nalotu), bez potrzeby uporczywego, oddolnego, wnioskowania i powtarzania, że te sprawy są ważne i potrzebne. Pilot pewne sprawy musi wiedzieć i umieć. Takie postawienie sprawy da np. prawo do porozumiewania się w lotniczych sieciach radiowych, jako pełnoprawnym użytkownikom przestrzeni powietrznej.

 –        A Pan to w ogóle pilot…?
–        Tak. Może to śmieszne, ale – tak.
–        Aha…no to proszę przyjść na briefing,o ….. wie Pan co to briefing?
–        Wiem…o której?
–        o XX.YY.. i pamiętajcie, że powyżej MATZ jest TSA, jasne?
–        Jakżeby inaczej, górna granica MATZ na XXX stopach.

 Czy ten dialog nie jest wart nadania nazwy ludziom, z którym zetkną się załogowcy w powietrzu? Czy zrozumienie podczas wspólnego użytkowania przestrzeni powietrznej nie jest warte otwarcia bramy w murze tradycji? Zrozumienie, które procentować będzie w sytuacjach krytycznych.

Bezzałogowce już wyszły w powietrze, kwestią czasu jest wykonywanie lotów w tym samym czasie, co załogowce. Najpierw w zamkniętych przestrzeniach poligonów wojskowych, a potem w przestrzeni niekontrolowanej.

Czy życie ludzkie, dookoła którego zbudowano precyzyjny system bezpieczeństwa lotów, nie jest warte poświęcenia pięciu liter alfabetu? Nie ma obawy o upadek tradycji związanej z tymi literami, wręcz przeciwnie. Objęcie dotychczasowych ignorantów, tą krótką nazwą, da możliwość zaszczepiania im zachowań lotniczych i pozyskanie kolejnej grupy ludzi do lotnictwa oraz stworzy alternatywę dla tych, którzy z latania zrezygnować muszą.

Wypowiedź o świadomości, znajomości przepisów i czarnej magii, najlepiej obrazuje niebezpieczeństwa uporczywego trwania w sidłach stosowania słowa „piloci” tylko osób latających. Wspomniane błędne koło wygląda następująco: chcecie być nazywani pilotami, a nie jesteście wyszkoleni jak piloci, a z drugiej strony: nie można Was szkolić jak pilotów, bo nimi nie jesteście.

Błędne koło, napędzane, z jednej strony siłą przyzwyczajenia i strachem przed nowym, a z drugiej regulacjami, które istnieją i dałyby się zastosować, ale brakuje właściwej nazwy stanowiska. Ci piloci samolotów bezzałogowych, którzy już funkcjonują, zostali skazani na własne domysły i poszukiwanie, przetartych przecież ścieżek. Na szczęście udało się zaszczepić im, rozumienie zagrożeń, jakie niosą swoim narzędziem walki i jak dotychczas nie słychać było o kolizji, pomimo setek wylatanych godzin. Patrząc jednak na wygibasy zastosowane w Rozporządzeniu MON z dnia 19 grudnia 2009 ws. korpusów osobowych, grup osobowych i specjalności wojskowych, można mieć obawy czy ta szczepionka będzie jeszcze długo działała.

 Obecny stan rzeczy powoduje, że działający już piloci bezzałogowców, za jednym zamachem, zostali wyrzuceni poza nawias braci lotniczej. Rozporządzenie MON, bezsensownie różnicuje personel bezzałogowy na ludzi z MALE (Siły Powietrznych) i BSR (specjalność rozpoznawcza Wojsk Lądowych), tak jakby te małe poruszały się w jakimś innym powietrzu.

 Owszem, nie są to samoloty wielkie i imponujące, ale zapytajcie jakiegokolwiek pilota (załogowego), czy chciałby przyjąć na kabinę 10 kg elektroniki, włókna węglowego, włókna szklanego i szkła, czyli bezzałogowca klasy mini? Co więcej, to właśnie „minówy” należy objąć szczególną „opieką lotniczą”. Pętają się nie wiadomo gdzie, lotniska do startu i lądowania nie potrzebują, celowo ukrywają się w powietrzu, czują się mali i nieważni, słowem…. stanowią stokroć większe zagrożenie dla innych latających, niż duże BSP potrzebujące pasa startowego i tym samym objęte jakąś tam kontrolą ruchu lotniczego. Wniosek? Należałoby stokroć bardziej uświadomić im wagę zagrożenia jakie powodują, ale nie można. Dlaczego? Bo nie są pilotami. A czemu nie są? Bo siedzą tyłkiem na ziemi, a przecież pilot to taki, co to tylko w powietrzu….

Sprawa nie jest do załatwienia pogawędką („…sam byłem jednym z tych co je Wam tłumaczył kilka razy…”) prowadzoną, z doskoku, przez człowieka obytego, ale skierowanego z łapanki (swoją drogą ciekawe, która strona była motorem przeprowadzenia tych spotkań, załogowa czy bezzałogowa?). Tutaj trzeba racjonalnego procesu podtrzymania nawyków, bo nawet pilotom załogowym można powtarzać pewne sprawy do znudzenia, a i tak robią czasem po swojemu, a i zasady też się zmieniają.

MiniBSP jest w powietrzu jak mina w ziemi. Niewidoczny, niebezpieczny, ale jak trafi… to skutki są opłakane. Dlatego nacisk szkolenia i późniejszego podtrzymania nawyków, musi być położony na całą fazę przygotowania do lotu, stronę techniczną, proceduralną, łącznościową i osobistą. A jak to zrobić skoro „nie są pilotami”, czytaj: mogą latać z doskoku, pomiędzy musztrą a strzelaniem.

 Uznanie „człowieka zza pulpitu” pilotem musi zbiec się z odejściem od słowa „bezpilotowce”, inaczej wychodziłoby masło maślane. „Bezzałogowce” wydają się daleko bardziej zgrabną nazwą, zwłaszcza, że nie od dziś znamy przecież bezzałogowe sondy kosmiczne, i to działa, mimo że człowiek kontroluje je przez cały czas lotu.

 

 Dlaczego nie „operator”?

Z kilku powodów. Objęcie pilotów BSP tym pojęciem, będzie skutkowało koniecznością tworzenia kolejnych regulacji, zasad, procedur i tym podobną ekwilibrystyka, co skomplikuje cały system lotnictwa. A im bardziej się rzeczy komplikuje, tym więcej elementów może zawieść. Pamiętać trzeba, że z pojęciem „pilot” wiąże się odpowiedzialność za sprawy, które on pilotuje, w tym wypadku za statek powietrzny. Trzebaby wziąć cały tonaż przepisów lotniczych (i nie tylko) i dodawać wszędzie zapisy „….a także operator BSP”; „…w tym operatorzy BSR”. Po co, skoro można nazwać gościa „pilotem” i wszystko jasne. Pilot BSP podejmuje obowiązki takie same jak pilot załogowego SP – dba o bezpieczeństwo platformy, którą pilotuje oraz ma świadomość potrzeby minimalizacji strat na ziemi w razie lądowania awaryjnego. Jeśli tak, to musi nazywać się tak samo. Czy tylko z powodu, że nie siedzi w kabinie unoszącej się w powietrzu, należy mu tego odmówić? Innymi słowy – nie mnożyć bytów ponad konieczność.

Druga sprawa, jest wewnętrzna. W lotnictwie bezzałogowym istnieje pojęcie operatora, jako tego, który obsługuje wyposażenie bezzałogowca tj. kamery, uzbrojenie, czujniki itp. także lepiej nie burzyć schematu skoro został przez środowisko wypracowany. Zwłaszcza, że jest już solidnie utrwalony.

Trzecia rzecz. Zdeprecjonowanie tej lotniczej funkcji (bez wątpienia pilota) poprzez nazwanie jej „operatorem” (wzmocnione nieskrywaną pogardą dla nielota) zrodzi w krótkim okresie czasu odruch obronny środowiska bezzałogowego i podjazdową „wojnę klanów”. A na wojnie jak to na wojnie straty muszą być. Zdeprecjonowanie będzie miało także swój niewymierny efekt. Kto z pilotów, którzy z różnych powodów nie będą już mogli latać, będzie chciał zostać jakimś tam, operatorem BSP, skoro wiadomo, że jest to pogardzana funkcja, nawet nie pilot. A tyle się mówi o odchodzeniu doświadczonego personelu.

Pamiętać też trzeba, że „przydeptanie bezzałogowców do ziemi” spowoduje ewidencjonowanie ich wyszkolenia w sposób przyjęty na ziemi. Czy takie rozwiązanie nie jest gorsze od zwykłego osobistego dziennika lotów, które zresztą już, w pewnej swojej części, posiadają?

Co z innymi?

Uznanie pilotów bezzałogowców za pilotów/personel latający, ma też ten plus, że powoduje wciągnięcie w system lotnictwa całej, rodzącej się w WP, gałęzi obsługi technicznej i personelu technicznego lotnictwa bezzałogowego. Działa ta sama zasada, o której mówiliśmy na początku. Dzięki prostemu zabiegowi, bezzałogowce (wszystkich klas) zostają objęte kulturą techniczną jak inne statki powietrzne (oczywiście możliwe jest różnicowanie procedur w odniesieniu do parametrów BSP), co wpłynie pozytywnie na awaryjność i bezsprzecznie poprawi bezpieczeństwo lotów. Umożliwi to także poszerzenie kwalifikacji przez personel techniczny, czyli szeroką, bezimienną, grupę ludzi, bez których nie byłoby ani wysokich ani niskich lotów.

Problem może pojawić się przy pytaniu: czy używać nazwy pilot w stosunku do ludzi, dla których pilotowanie BSP nie jest podstawową funkcją np. w stosunku do żołnierzy Sił Specjalnych? Nic nie stoi na przeszkodzie, aby, pełnił on swoje obowiązki, a na czas lotu był nazywany pilotem. Nie skomplikuje to w żaden sposób dotychczasowego systemu, a podniesie poziom odpowiedzialności za statek powietrzny. Zresztą powoli do Polski dociera świadomość, że już BSP klasy mini potrzebują personelu dedykowanego do ich użytkowania.

Wnioski:

Czy świadomość, że w powietrzu krąży bezzałogowiec: pilotowany przez wyszkolonego, wyrobionego lotniczo i doświadczonego pilota, z którym jest łączność, nie jest warta odłożenia uprzedzeń, jakie wzbudza fakt, że wspomniany pilot jest jednym z tych, którzy chodzą tylko po ziemi? Bezzałogowiec obsłużony przez technika znającego się na swojej robocie, ponieważ przeszedł z „załogowych” i potrafi określić stopień zużycia platformy oraz realizować obsługi na właściwym poziomie.

Czy w imię bezpiecznego, wspólnego użytkowania przestrzeni powietrznej, nie warto przełknąć stwierdzenia „pilot bezzałogowego statku powietrznego jest personelem latającym”? Przecież baza jest wypracowana. Pilotem jest osoba wykonująca czynności lotnicze przy użyciu statku powietrznego w locie. Czy ta definicja nie jest adekwatna? Nawet nie trzeba regulaminów lotów zmieniać. To chyba lepsze rozwiązanie niż świadomość poruszania się w powietrzu czegoś, czego „operator” kojarzy słowo „nalot” tylko jako bombardowanie z czasów II wojny światowej.

Śmiejmy się z nich.. ba… tarzajmy się ze śmiechu… pokazujmy placami…pytajmy z pobłażaniem czy nie chcą nosić gapy….nazywajmy ich „plastikowymi”…, ale nazywajmy ich zawsze PILOTAMI, ponieważ o tym decyduje funkcja, a nie miejsce siedzenia podczas jej wykonywania.

A kiedy już przejdą Wam – spadkobiercy obrońców Anglii – paroksyzmy śmiechu, spójrzcie na, pisaną wypadkami historię lotnictwa, popatrzcie w niebo i zastanówcie się na chłodno. Bo istotą nie są specjalności, uprzedzenia, szkoła, śmiech, forsa, takie czy inne dodatki.., tylko bezpieczne latanie, czyli życie.

A tak konkretnie… to… Wasze życie.

 

Wszystkie cytaty (kursywa) za nfow.pl
Zdjęcia: marinematters.com; professionalmariner.com; maro-trans.eu; insomia.pl; rynekturystyczny.pl; cenbox.pl; f1zone.pl; mmtrojmiasto.pl
Posted in Bez kategorii | Tagged bezzałogowce bezzałogowe forum latanie nfow operator pieniądze piloci pilot tradycja wojsko
Proudly powered by WordPress
Theme: Flint by Star Verte LLC
Strona używa plików cookies. Dzięki nim możemy dostosować stronę do Twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce. Korzystanie z naszej strony internetowej jest co do zasady możliwe bez podawania danych osobowych. Dane które pobierane automatycznie, przetwarzane są zgodnie z aktualnymi regulacjami ustawowymi dotyczącymi ochrony danych osobowych (RODO,GIODO).Accept Read More
Privacy & Cookies Policy

Necessary Always Enabled

Non-necessary