Sensacją ubiegłego tygodnia, na skalę kraju, stała się informacja o zakupie zestawów BSP Flyeye przez Wojsko Polskie.
Wydaje się jednak, że w kolejce po drony ustawili się także artylerzyści. Jak podaje altair.com.pl cześć z zestawów ma trafić do jednostek artylerii. Jeżeli okazałoby się to prawdą, to oznaczałoby, że pomimo, prawie dekady, użytkowania BSP w strukturach Sił Zbrojnych, decyzje nadal podejmowane są na bazie mitów i wyobrażeń (dawno zweryfikowanych i co najlepsze – na własnym podwórku).
Takie samo bazowanie na wyobrażeniach o możliwościach miniBSP, legło najprawdopodobniej, u podstaw twierdzeń o potrzebie wyposażenia w nie, pododdziałów rozpoznawczych brygad ogólnowojskowych lub pułków artylerii. Postrzeganie miniBSP głównie przez pryzmat zasięgu lotu i na tej bazie, realizowanie koncepcji „wysuniętego oka” istniejącego organicznie w strukturze, znamionuje dość płytkie rozumienie złożonej rzeczywistości funkcjonowania BSP w strukturach wojskowych. Jako przykład, wyobraźmy sobie, co zrobi dowódca pułku artylerii kiedy dotrze do niego, że musi codziennie zmieniać plan szkolenia całej jednostki, tylko dlatego, że akurat są/nie ma warunki/ów do lotów. Na drugiej szali będzie on miał ciągle powtarzającą się adnotację – zajęcia niezrealizowane z uwagi na… np. pogodę. Czy kształtowana dziesiątkami lat rzeczywistość szkoleniowa jednostek artylerii/zmechanizowanych, jest gotowa na przyjęcie systemu kompletnie zależnego od pogody? Być może tak. Jednak bardziej prawdopodobne jest, że mamy do czynienia z gorącym pragnieniem posiadania zamiast chłodnej kalkulacji przydatności.
O wiele bowiem bardziej zasadne, byłoby stworzenie kolejnej eskadry w ramach dywizjonu rozpoznania powietrznego (w zaciszu swojej bazy skutecznie kultywującego tradycje 318 dywizjonu myśliwsko-rozpoznawczego). Dzięki takiemu zabiegowi, z jednej strony sprzęt z miejsca zostałby objęty wypracowanymi procedurami działania (w tym bezpieczeństwa lotów), z drugiej możliwe byłoby korzystanie z doświadczenia praktycznego, którego bazą nie jest ilość przeczytanych publikacji czy odbytych konferencji, ale niezaprzeczalna praktyka dowódców, pilotów, operatorów i personelu technicznego. Jednocześnie, główny beneficjent informacji z powietrza – Wojska Lądowe – zapewniłyby rozwój tworzonej latami jednostki rozpoznania powietrznego, z której odpływ kadr wydaje się być kwestią czasu. Jeśli bezzałogowce trafią jednak do dywizjonu rozpoznania powietrznego, to personel będzie miał szansę docenienia, w pewnych zakresach, dotychczas użytkowanych samolotów.
Na uwagę zasługuje także fakt, że we wspomnianym protokole postępowania brak jest informacji o systemach szkoleniowych. Być może narzędzia szkoleniowe mieszczą się w ramach pojęcia „zestaw bezzałogowego statku powietrznego klasy mini”, jednakże byłby to dziwny wyjątek od reguły stosowanej dotąd przy zakupach tego rodzaju sprzętu. Dotychczas bowiem, zawsze pojawiała się wzmianka o narzędziach służących do szkolenia, czy to w postaci symulatorów, czy też, jako jedna z opcji systemów bojowych. Jeśli jednak szczegóły zamówienia nie ujmowałyby narzędzi szkoleniowych, to tłumaczyć możnaby to sobie dwojako. Albo nie uwzględniono dotychczasowych doświadczeń (prawie dekada) i konieczności podtrzymania nawyków personelu, albo nie istnieje taka potrzeba co oznaczyłoby, że systemy latają do momentu kiedy utracą zdatność do lotów.
Kolejnym punktem który wydaje się być obarczony grzechem dawno minionych czasów, jest sam fakt zakupu „zestawów”. Jest bowiem jasne, że zakup w formie zestawu jest najgorszym sposobem. O wiele bardziej zasadne jest kupowanie poszczególnych składników w ilościach zapewniających realizację przyjętych założeń.