Cisza jaka zapadła po zakupie, przez MON, 12 bezzałogowców klasy mini, każe się domyślać, że zakup wszedł w fazę realizacji, a może nawet szkolenia personelu. Sygnały z mediów, wskazują na to, że część zakupionych przez MON 12 zestawów miniBSP, trafi do jednostek artylerii. Trudno uwierzyć, żeby po prawie dekadzie użytkowania bezzałogowców w Siłach Zbrojnych, ktokolwiek nie zdawał sobie sprawy z problemów jakie one generują (rozwiązując jednocześnie niektóre problemy rozpoznania). Należy więc założyć, że sprawa została poprzedzona odpowiednimi, analizami, seminariami, koncepcjami, planami. itd. Ich objętość trudno sobie nawet wyobrazić, bo przecież muszą ujmować wszelkie aspekty od operacyjnych, przez kadrowe, po logistyczne.
Gdzieś w zakamarkach głębokiej podświadomości, tli się jednak irracjonalne przeczucie, że posunięcie to może być raczej wynikiem gorącego pragnienia posiadania niż chłodnej analizy przydatności. Dlatego też, należałoby się przygotować na wariant najbardziej niebezpieczny, czyli taki, że dowódcy pułków artylerii zostaną obdarowani z jednej strony samolotami bezzałogowymi, a z drugiej oczekiwaniami „no przecież macie drony, to na co czekacie”. Aby więc zwiększyć świadomość „dronową” postarajmy się przybliżyć obraz świata po zmaterializowaniu się tego, co na razie jeszcze istnieje w sferze podejrzeń.
Najbardziej prawdopodobne jest umieszczenie BSP w dywizjonach dowodzenia. Dowódcy tych dywizjonów zapewne już wysyłają wnioski o przesłanie instrukcji działania z BSP, a to ze względu na fakt, że jednostka wojskowa to użytkownik, a nie laboratorium badawcze i nie ma czasu na mozolne eksperymentowanie z kolejnymi koncepcjami. Jeśli dostaje sprzęt, to do użytku, a nie do wypracowywania na własnym karku procedur. Dlatego też, prawdopodobnie, stosy analiz znalazły swoje odzwierciedlenie w szczegółowych instrukcjach i zapisów regulaminów taktycznych jakie, zapewne, dotrą do jednostek przed dostawą sprzętu. Jeśliby bowiem sprzęt skierowany został do jednostek na przysłowiowy „rympał”, to mogłoby oznaczać, że po prawie dekadzie użytkowania BSP w Siłach Zbrojnych, nadal istnieją czynniki decyzyjne, karmiące się dawno zweryfikowanymi mitami i obrazami, co porównać by można z hipotetycznym tworzeniem procesu szkolenia wojsk w oparciu o serial „Czterej pancerni i pies”.
Równolegle musi trwać proces wyboru personelu. Dotychczasowy okres użytkowania BSP w SZ RP, pokazał, że musi to być personel posiadający pewne cechy i nie każdy się do tego nadaje. Okres ten zweryfikował także mity istniejące w obszarze cech psychofizycznych jakimi musi się charakteryzować człowiek, czy to na stanowisku pilota BSP czy też operatora BSP. Wiadomym np. jest, że cechy wymagane dla tradycyjnie rozumianego pilota, są z reguły dyskwalifikujące dla pilota czy też operatora BSP. Nie chce się więc wierzyć, że może się to odbyć na zasadzie: ”Baczność…do trzech odlicz…jedynki – taka specjalność…dwójki – taka specjalność….trójki – taka specjalność”. Gdyby jednak, to na wszelki wypadek warto skierować do osób decyzyjnych, zapytanie czy personel obsług BSP ma mieć specjalność z korpusu rozpoznania i walki radioelektronicznej czy też korpusu wojsk lądowych. Jedno i drugie rzutuje bardzo poważnie na całokształt etatu jednostki, ponieważ albo będziemy mieli do czynienia z przekształceniem się pododdziału artylerii w pododdział stricte rozpoznawczy, albo wywróci się dotychczasowe pojęcie „rozpoznanie artyleryjskie”. Jest jeszcze jedna możliwość – „Baczność…do trzech odlicz..o problemach nie meldować”.
Zdj.: Hipotetyczna sytuacja – śmigłowiec Mi-24 w obiektywie kamery samolotu bezzałogowego. Za ułamek sekundy 11 kg ciężar uderzy w kabinę śmigłowca. Czy tego rodzaju zagrożenia, zostały wzięte pod uwagę przy tworzeniu koncepcji wyposażania pułków artylerii w bezzałogowce klasy mini? Zdj.: pkwirak.wp.mil.pl