W numerze 126 biuletynu Polskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych ukazał artykuł pt. „Kontrowersje wokół dronów”. Stanowi on próbę analizy tego co się dzieje dookoła wykorzystania bezzałogowców w konfliktach. Niestety próbę tą, aczkolwiek ciekawą, należy uznać za nieudaną. Główną przyczyną jest całkowicie błędny pogląd na charakter pracy personelu BSP.
W pierwszym akapicie dowiadujemy się dlaczego dookoła dornów narasta tyle kontrowersji. Otóż mają one polegać na tym, że w przeciwieństwie do tradycyjnych środków walki, drony są zdalnie sterowane, a osoby kierujące są odseparowane od skutków swojego działania. Ten wniosek pozwala nam zorientować się w stopniu rozumienia stosowania współczesnych środków walki. Wygląda na to, że jest on zatrważająco niski.
Jeśli bowiem przejrzymy współczesne uzbrojenie, to zauważymy pokaźną ilość broni (i amunicji) zdalnie sterowanej oraz takiej w której operatorzy są odseparowani od skutków swojego działania. Zastanówmy się w jaki sposób odbywa się walka pomiędzy okrętami. Ogólnie rzecz biorąc wystrzeliwują one w siebie rakiety i to bynajmniej nie na podstawie obserwacji wzrokowej, ale na podstawie wskazań radarów. Co więcej, po strzale rakietą np. Exocet, kieruje się ona na cel w zasadzie sama, a w ostatniej fazie sama się naprowadza korzystając z organicznego radaru. Innymi słowy przeciwnik jest plamką na ekranie radaru i w nią właśnie strzelamy zdalnie sterowaną rakietą. Innym przykładem jest zwalczanie okrętów podwodnych. Okręty podwodne zwalczane są przy użyciu bomb głębinowych i torped, na podstawie wychwyconego dźwięku, aktywnych sonarów i czujników anomalii magnetycznych. Po trafieniu okrętu podwodnego, na powierzchni ukazuje się trochę części albo nawet nic się nie pokazuje. Trudno o lepszy przykład odseparowania operatorów uzbrojenia od skutków własnego działania. Podobnie wygląda walka powietrzna. Samoloty bojowe z daleka okładają się rakietami na podstawie wskazań radarów, ale nikomu nie przychodzi do głowy nazywanie tego nietradycyjnym sposobem walki.
Także na ziemi nietrudno o przykłady broni której operator jest odseparowany od skutków własnego działania. Najdobitniejszym przykładem jest artyleria – Bóg Wojny. Czyż bowiem obserwator na punkcie który podał współrzędne celu, jest tym samym który wystrzelił pociski? Nie. On tylko przekazał dane. Czy jest ktoś kto nazwie sposób działania artylerii – nietradycyjnym? Ba, standardowo pociski artyleryjskie w ogóle nie są sterowane. Przeciwpancerne pociski kierowane są sterowane zdalnie, a operator ma za zadanie tylko utrzymać krzyż na celu, którym jest z reguły pojazd, a najczęściej czołg. Nie widzi on załogi czołgu tylko jadący pojazd. W momencie trafienia całość przysłania mu dym, czy też (jak w Spike-ach) niknie mu obraz z ekranu. Truizmem byłoby wspominać o pociskach rakietowych, taktycznych, balistycznych i pozostałych.
Gdyby Autorka zgłębiła temat, to dowiedziałaby się, że jest dokładnie odwrotnie niż napisała. W bezzałogowcach człowiek jest bezpośrednio związany z decyzjami i co ważniejsze, z ich skutkami. Operator uzbrojenia widzi swój cel na ekranie. Widzi go jasno i wyraźnie. Charakter służby wymaga, żeby obraz celu był jak najdokładniejszy, ponieważ cel musi być jednoznacznie zidentyfikowany. Trzeba do niego „podejść” kamerą jak najbliżej. W skrócie – strzelamy jak zobaczymy białka oczu. Więcej, kamera towarzyszy celowi przez pewien czas. W tym czasie żyjemy życiem celu. Towarzyszymy mu jak wychodzi z domu, wsiada do samochodu, idzie na spacer, przytula dzieci, bawi się z nimi, poznajemy jego rodzinę i znajomych, widzimy jego gesty gdy jest smutny, zły, zadowolony, energiczny lub apatyczny, wiemy ile pali papierosów, patrzymy jak kłóci się z robotnikami remontującymi jego dom, itp.
To wszystko obserwujemy mając świadomość, że jak tylko padnie rozkaz, to jednym przyciskiem przerwiemy ten ciąg. Jesteśmy ludźmi o których się mówi „był z nim w ostatnich chwilach jego życia”, jakkolwiek groteskowo by to nie zabrzmiało. Widzimy ostatnie sekundy życia i dokładnie znamy czas jaki pozostał do jego przerwania. A kiedy opadnie dym jesteśmy pierwsi na miejscu. Widzimy ludzi biegnących na pomoc, służby ratownicze, rozrzucone szczątki ludzkie…. Musimy obejrzeć je dokładnie, ponieważ wymagane jest potwierdzenie skuteczności uderzenia. Najlepiej na dużym zbliżeniu.
Zdj. geographicalimaginations.com
Nazywanie takiej służby „odseparowaniem od skutków decyzji”, świadczy co najmniej o braku wyobraźni. Myślenie, że siedząc daleko – jesteśmy daleko, jest najpłytszym sposobem rozumienia służby w BSP. Jesteśmy bliżej skutków własnych decyzji niż piloci bombowców z lat II Wojny Światowej. U nich naciskało się przycisk, bomby poszły, a jedyny kontakt z celem to celownik bombardierski w którym widać pokaźny kwartał miasta.
Cała historia rozwoju broni pokazuje, że strony walczące starają się od siebie odsunąć, tak aby móc razić przeciwnika, samemu rażonym nie będąc. Z biegiem lat zwiększa się zasięg środków rażenia, od łuku i kuszy, przez pierwsze karabiny, następnie doskonalsze karabiny, rakiety itd. Wraz ze zwiększeniem zasięgów zwiększały się potrzeby w zakresie sterowania i celowania. W taki sposób doszliśmy do zastosowania w walce zdalnie sterowanych robotów latających.
Kontrowersyjności ataków bezzałogowców należy szukać w obszarze politycznym. Niestety właśnie w tych sprawach Autorka stara się lawirować na zasadzie „zjeść ciastko i jednocześnie mieć ciastko”. Takie bowiem wrażenie odnosi się kiedy jeden akapit zaczyna się od zdania „…Naloty z użyciem dronów, podobnie jak te z użyciem innego typu broni, należy oceniać w świetle praw człowieka i międzynarodowego prawa humanitarnego…”. Następny zaś „…Wątpliwe jest, czy wszystkie ataki USA typu targeted killing można oceniać w kategoriach prawa humanitarnego…”. Przypomnijmy, że ataki targeted killing są bezpośrednio identyfikowane z atakami z bezzałogowców.
http://www.pism.pl/publikacje/biuletyn/nr-126-1102