Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, prof. dr hab. Stanisław Koziej, wskazuje na kierunek działań po unieważnieniu przetargu na samolot szkolno-bojowy dla Sił Powietrznych.
za bbn.gov.pl
„Uważam decyzję MON za w pełni zasadną i racjonalną. Podobnie jak minister obrony narodowej uważałem już od dawna, że pomysł zakupu samolotu, który łączyłby w sobie funkcje szkoleniowe i bojowe – mówiąc oględnie – nie był najlepszy. Byłoby to rozwiązanie zbyt kosztowne jak na potrzeby szkolenia, a jednocześnie zbyt słabe jak na potrzeby bojowe. Uważam za zasadne, by za mniejsze pieniądze kupić samolot szkolny, potrzebny do szkolenia pilotów. Jednocześnie sądzę, że ta decyzja otwiera nową szansę, aby zaoszczędzone pieniądze z przetargu skierować na projekt przeskoku generacyjnego, jakim byłoby wprowadzania do polskich sił zbrojnych samolotów bezpilotowych. Moim zdaniem ta decyzja stwarza taką szansę i warto byłoby ją dokładnie przeanalizować.
Samoloty bezpilotowe są przyszłością sił powietrznych. Nie tylko dają dodatkowe korzyści operacyjne i korzyści związane z walką w sferze informacji, ale też wyraźnie zmniejszają konieczne zapotrzebowanie na szkolenie pilotów, które jest drogie. Za pieniądze wydane na przeszkolenie jednego pilota można wyszkolić, co najmniej kilku dobrych operatorów samolotów bezpilotowych, a efekty operacyjne z użycia bezpilotowców mogą być o wiele większe niż nawet z najbardziej wyrafinowanych samolotów bojowych. Samoloty F-16, które mamy, są wystarczające do realizacji tych zadań czysto bojowych, jakie byłyby potrzebne, więc uważam, że samolot szkolno-bojowy nie był nam konieczny.
Nie obawiam się też, że tu i teraz zabraknie nam samolotów do szkolenia pilotów. Nie znam szczegółów, ale co najmniej jeszcze na kilka lat mamy możliwość zabezpieczenia potrzeb szkolenia pilotów w ramach umów międzynarodowych – mam tu na myśli szkolenie w Stanach Zjednoczonych – i to jest moim zdaniem wystarczające”.(PAP)
Wygląda na to, że podejście do bezzałogowców jako do kolejnego stadium rozwoju lotnictwa, powoli zaczyna przebijać się do najwyższych czynników. Widać też, jak bardzo powierzchowna jest wiedza na ich temat, opierająca się na wyobrażeniach, a nie praktyce. Nawet mając przekonanie o tym, że bezzałogowce są przyszłością lotnictwa, nie można ulegać przesadnemu optymizmowi co do ich roli na polu walki.
Nawet jeśli z wyliczeń BBN wychodzi, że koszty na szkolenie jednego pilota wystarczą na przeszkolenie kilku dobrych operatorów bezzałogowców, to trzeba zauważyć, że operator jest tylko jednym z członków załogi (obsługi) bezzałogowca i do realizacji misji potrzebny jest także ktoś kto doprowadzi statek powietrzny do rejonu działań – czyli pilot BSP. Tak więc w rachubach należy uwzględniać kompleksowe szkolenie personelu lotnictwa bezzałogowego, a nie samych operatorów, których zadaniem jest operowanie czujnikami i analiza, najlepiej na bieżąco, otrzymywanej informacji. Poza tym, wyszkolenie „operatora” jest rzeczywiście relatywnie tanie, natomiast „dobrego operatora” oznacza ok. trzech lat wykonywania praktycznych zadań w składzie załogi BSP. Dobry operator nie rodzi się po kilkunastu godzinach kursu na sali wykładowej, ale po setkach godzin obserwowania rzeczywistych zdarzeń na ekranie monitora.
Wypowiedź Szefa BBN wbija grubą szpilę, pomiędzy tradycyjne wojskowe lotnictwo a rodzące się lotnictwo bezzałogowe, co powoduje, że w przyszłych działaniach obu dziedzin, więcej może być emocji niż chłodnego profesjonalizmu. Czego negatywne skutki odczuje branża młodsza.