We czwartek (08.05.2014) doszło do zdarzenia lotniczego z udziałem wojskowego bezzałogowego statku powietrznego.
Jak wynika z doniesień medialnych, utracona została łączność z platformą powietrzną, która skierowała się do zapasowego miejsca lądowania w okolicach miejscowości Skulsk.
– Samolot odleciał w kierunku ustalonego – na taką okoliczność – zapasowego miejsca lądowania, w rejonie miejscowości Skulsk. Loty szkoleniowe nadzorowali przedstawiciele producenta, którzy bezzwłocznie podjęli się poszukiwania platformy, z użyciem innych statków powietrznych oraz grupy naziemnej – poinformował rzecznik prasowy Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych ppłk Artur Goławski.
Niestety producent nie udziela informacji, które mogłyby dać pogląd na zdarzenie z zawodowego punktu widzenia. Jesteśmy więc skazani na snucie domysłów bazując na słowach rzecznika MON, z całym bagażem błędów we wnioskowaniu.
Pytań jest kilka, lecz na pierwsze miejsce wybija się takie: Jeśli samolot odleciał w kierunku ustalonego na taką okoliczność zapasowego miejsca lądowania, to dlaczego miejsce to zostało wybrane poza rejonem poligonu toruńskiego tj. w okolicach miejscowości Skulsk (ok 50 km)? Oznacza to, że miejsce lądowania zostało wybrane poza strefą EPD-33 obejmującą właśnie poligon w Toruniu, a więc już w – upraszczając – cywilnej przestrzeni powietrznej.
– Nie otrzymaliśmy dotąd informacji o spowodowaniu jakichkolwiek strat materialnych. Okoliczności zdarzenia bada komisja powołana na szczeblu zgrupowania poligonowego. Przedstawiciel firmy ocenił wstępnie, że zdarzenie było niezależne od prawidłowo postępującej obsługi zestawu Flyeye – mówi Goławski
Tak szybkie zawężenie obszaru poszukiwaniu błędu, zmusza do zastanowienia. Flyeye to dobry system, więc natychmiastowe zrzucenie winy na technikę brzmi niewiarygodnie w świetle wyżej cytowanych słów rzecznika MON. Przyczyna utraty łączności może pozostać sprawą usterki technicznej – to się zdarza najlepszym systemom. Jednak za zaprogramowanie punktu lądowania na potrzeby właśnie takiej awarii odpowiada osoba pilotująca lub też przygotowująca do startu. Punkt ten wybiera się na etapie przygotowania misji. Wybór punktu obwarowany jest pewnymi zasadami ogólnymi i pewnymi odnoszącymi się do konkretnego systemu BSP. W momencie startu pilot ma mieć wiedzę co do tego, jak zachowa się platforma, a więc i gdzie się uda po utracie łączności. Nie przesądzając, mielibyśmy do czynienia z winą człowieka, ponieważ sam system ma wbudowany bezpiecznik na okoliczność awarii łączności i ten bezpiecznik zadział. Przypomnę, że nie jest winą człowieka utrata łączności, ale taki wybór i zaprogramowanie miejsca lądowania, że doprowadziło to do utraty platformy oraz wylot poza nakazaną strefę.
Idąc dalej. W zdarzeniu brał udział wojskowy statek powietrzny, a badanie zostanie przeprowadzone na szczeblu zgrupowania poligonowego. W chwili obecnej na poligonie w Toruniu przebywa 5 pułk artylerii, na którego wyposażeniu, w zeszłym roku znalazły się bezzałogowce Flyeye. Tak więc dochodzeniem do przyczyny będą się musieli zająć ludzie, którzy dopiero stawiają swoje kroki w lotnictwie bezzałogowym. Czy analiza przeprowadzona przez podmioty bezpośrednio zaangażowanie w zdarzenie może być wiarygodna? Jak to wpłynie na bezpieczeństwo lotów w przyszłości? Samoloty bezzałogowe są na wyposażeniu innych jednostek artylerii i zmechanizowanych, co wcześniej było wskazywane jako błędne z powodów operacyjnych, użytkowych oraz właśnie – bezpieczeństwa lotów. Czasem przykro jest patrzeć na spełniające się przepowiednie.
http://bezzalogowce.pl/index.php/aktualnosci/40-11/320-jedwabne-szaliki
Ostatnia (póki co) sprawa. Jak podaje rzecznik MON lot był szkoleniowy. Tymczasem bezzwłoczne poszukiwania podjęli przedstawiciele producenta (nadzorujący szkolenie). Dlaczego? Jeśli szkoliło się wojsko, to od 6 lat posiada ono zasady postępowania na wypadek utraty kontaktu z platformą powietrzną BSP. Tym samy komunikat powinien był brzmieć „wojsko bezzwłocznie rozpoczęło poszukiwania”.
W chwili obecnej, jak donoszą media, w poszukiwania są zaangażowane znaczne siły: śmigłowce, Żandarmeria Wojskowa oraz …..inne bezzałogowce. Tymczasem nie widać, żeby nad rejonem poszukiwań wyłączono przestrzeń powietrzną w związku z lotami bezzałogowych statków powietrznych. Czy prosimy się o kolejne zdarzenie?
http://www.tvn24.pl/poznan,43/zgubionego-przez-wojsko-drona-pomagaja-szukac-inne-drony,426466.html
Podsumowując. Nad kimś wisi szkoda w mieniu. Osoba ta jest znana co do funkcji – pilot-operator. Uznanie usterki jako podlegającej gwarancji jest bardzo wygodne, lecz w przyszłości zrodzi chęć do usprawiedliwiania każdego zdarzenia w ten sposób. Założyć należy, że cierpliwość producenta ma jednak swoje granice. Co będzie kiedy koszty związane z naprawą usterek uznanych za gwarancyjne zacznie się zbliżać do progu opłacalności? Co będzie kiedy okres gwarancji zacznie się zbliżać do końca?
Nie trzeba być wielkim prorokiem, żeby nie przewidzieć jak to zdarzenie wpłynie na zachowanie osób posiadających bezzałogowce w jednostkach artyleryjskich – pojawi się strach przed lataniem. Tym samym gwałtownie spadnie sprawność techniczna zestawów. To znowu przełoży się na częstsze wyjazdy do zgłaszanych usterek, a więc i wyższe koszty ponoszone przez producenta. A to wszystko pomimo prawie dekady użytkowania bezzałogowców w Wojsku Polskim.
Wygląda jednak na to, że właśnie rozpoczyna się okres „płacenia” przez dowódców jednostek za pospieszną decyzję wtłoczenia bezzałogowców do pułków artylerii.
GT